Forum www.kaf.fora.pl Strona Główna
  FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 
Kretownia, czyli ryjemy się by być doskonałymi.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kaf.fora.pl Strona Główna -> Papier toaletowy, czyli o tym jak można się rozwijać.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
izucha ropucha
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: toronto
Płeć: Księżniczka Mononoke

PostWysłany: Wto 20:40, 03 Mar 2009    Temat postu:
.. najperw cos na obrone swą napisze Razz

otoz drogi Piotrze dziekuję Ci bardzo, że postanowiles doglebnie przeanalizowac to "opowiadanie". niektore bledy rzecywiscie sa rażące stylistyczno - gramatyczne z reguly jest to wynikiem mojego nie czytania tektu przed publikacja. nie czytam tego co napisalam. wiem , ze to bledne podejcie, ale jakbym mial sprawdzc swoje wypociny skasowalbym je uznjac je za zupelny niewypal. niektorych rzeczy sie czepiasz nie potrzebnie sadze.

kolejna rzecza na ktora zwrociliscie uwage to skoki z akcji do akcji tzn zbyt szybko sie zmieniaja sytuacje. wiem o co chodzi i rozumiem Was. jest to wynik obawy przed pisaniem falkow z olejem, postarm sie to zmienic. sama nie lubie jak opowiadanie ciagnie sie w jieskonczonosc.

i poi trzecie moje drogie dzieci.... dopatrujecie sie mnie samej w kazdym aspekcie tego opowiadnia. podkresliles, ze Justyna byla "charakterna" w liceum, ja w liceum nie byalm charkaterna,a lubie podkreslac w kazdej swojej "tworczosci", ze kobiety tez czasem potrafia pokazac pazur i nie sa lelum polelum, nie lubie takich dziewczyn ktore sa slodkimi idiotami. to nie jest czesc mojego chcratkreu- raczej swiatopogladu. poza tym Justyna dzialala jako "przewodik" dla mlodziezy kobiet i osb niepelnosprawnych- nic nie ma to ze mna wspolnego Smile

opowiadnaie Piotra skomentuje jak bede miala wiecej wolnego czasu bo ciagle teraz cos robie. buzkia


Ps. ale dzieki za krytyke wezme ja i przemysle Smile dzieki tez dla Piostrka za krytyke, ale smialo mzoezsz ryc nastepnym razem nie wiem gdziemieszkasz wiec jestes bezpieczny Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
black_angel
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poland Center
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Wto 21:23, 03 Mar 2009    Temat postu:
Nie chcę się wtrącać, ale muszę skomentować drugi akapit powyższej wypowiedzi. Otóż Izo, ja też nie lubię "falkow z olejem", ale opowiadanie to nie streszczenie i musi zawierać opisy. One pobudzają wyobraźnie czytelnika.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mazurek
Reżyser



Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silent Hill
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Śro 12:08, 04 Mar 2009    Temat postu:
Zupełnie zgadzam się z Piotro. Ale niemniej każdy z nas uczy się na błędach. Piszę "coś tam" niemal od podstawówki, kiedy to napisałem swoją pierwszą "książkę" (32 kartkowy zeszyt^^) i do tej pory nie robię tego jak trzeba, a na pewno nie tak jakbym chciał. Najważniejsze jest to by pomimo tego, że nie wychodzi może po mistrzowsku, cały czas szlifować warsztat i pisać wszystko, a nie tylko to, co nam najlepiej wychodzi.

Sprawdziłem się już w bajkach. Sprawdziłem w opowiadaniach dla dzieci. Czas odpocząć i wrócić do tego, co tygrysy lubią najbardziej.^^

Następny temat brzmi:
Noc z życia wampira.
Żeby rozwiać wątpliwości piszemy fantastykę z elementami horroru, lub odwrotnie. Jeśli o miłości (bo sam też na pewno o tym wspomnę^^), to znikomo, lub pobocznie. No! Klawiatury w dłoń!

P.S. Izo ja nadal czekam na dłuższą wypowiedź.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mazurek dnia Śro 17:30, 04 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
black_angel
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poland Center
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Śro 18:11, 04 Mar 2009    Temat postu:
O...ciekawy temat. Od dawna miałem zamiar napisać wreszcie jakiś podrzędny horror ale jakoś nie mogłem się zebrać. Teraz będę musiał. Już ostrze palce....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
izucha ropucha
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: toronto
Płeć: Księżniczka Mononoke

PostWysłany: Nie 19:40, 08 Mar 2009    Temat postu:
moja wypowiedz nie bedzie dluga. bo niedopatrzylam sie bledow.jako takich. nawet nie dojrzalm tych ktore zauwazyl Piotrek. ech jestem slabym krytykiem literackim Very Happy hehe a opoiwadanie o wzampirze napisze zeby nie bylo Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
black_angel
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poland Center
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Nie 18:05, 15 Mar 2009    Temat postu:
Dobra, napisałem to wstawie. Ale za nim Wy mnie zryjecie to pozwólcie, że sam to uczynię.
Otóż przerósł mnie nieco ten temat. Chciałem napisać krótkie, ale bardzo mroczne opowiadanko a wyszło mi...no własnie, sami ocenicie. Język niestety znów nie stoi na najwyższym poziomie. Ale sama historia jest dość ciekawa myślę.
Acha, sorki że takie długie, ale i tak skracałem opisy jak tylko się dało.



Noc z życia wampira


Słońce powoli zmierzało ku zachodowi. Ciepły, wiosenny wiatr nadchodził z południa. W miasteczku Bircza panował absolutny spokój. Ludzie wracali do swych domów, po kolejnym, ciężkim dniu pracy. Rolnicy napędzali swe bydło do obór, a Ci którzy dojeżdżali do pracy, parkowali auta w garażach. To małe miasteczko położone na południowym wschodzie kraju, na pierwszy rzut oka, wydawało się być zwykłym miasteczkiem jakich wiele. Nie do końca jednak takim było. Za dnia ciche i spokojne, nocą budziło się do życia. A działo się tak za sprawą zamieszkałego tu od wieków klanu wampirów. Istoty te żyły w zgodzie z ludźmi. Swój głód zaspokajały w okolicznych lasach. Ludzie udostępniali im niewielki pałacyk w centrum miasta i za dnia pilnowali, by nikt ich tam nie niepokoił. Wieczorami często urządzano wspólne tańce. Miastem rządził burmistrz Edward, zaś klanowi wampirów przewodniczył najstarszy z rodu, Igor. Oboje dobrze się dogadywali. Ja natomiast pełniłem funkcję nocnego strażnika. Miałem pilnować porządku i gdyby się coś działo, alarmować władze. W Birczy jednak nie wiele się działo, toteż nie miałem za dużo do roboty.
Byłem wampirem. A przynajmniej tak mi mówiono. Czułem się jednak gorszy od swych braci. Byłem od nich słabszy, wolniejszy. W dzień nie mogłem zasnąć, a krew mi nie smakowała. Często byłem obiektem ich żartów. Igor tłumaczył mi, że dzieje się tak, ponieważ nie jestem czystej krwi wampirem. Moja matka była podobno człowiekiem. Dopiero po moich narodzinach, wampir, który mnie spłodził, ugryzł ją i przemienił w wampira. Nigdy jednak nie chciano mi powiedzieć gdzie oni teraz są, co się z nimi stało. Tak więc jako pół wampir, tak mnie nazywali koledzy, pełniłem rolę strażnika. I wszystko toczyło się normalnie, aż do tej nocy…

Jak każdego wieczora, po zachodzie słońca, większość mieszkańców zbierała się w sali balowej, w pałacu przy ulicy Królewieckiej, w królestwie wampirów. Nasz klan liczył dwadzieścia pięć członków, włącznie ze mną. Ludzi przychodziło zwykle znacznie więcej. Jednak głośna, gotycka muzyka nie wszystkim pasowała, toteż większość mieszkańców miasteczka wolała zostać w domach. Na imprezach nigdy jednak nie brakowało jedzenia przyrządzanego przez panią Amelię, żonę Igora. Robiła je z zabitych w lesie zwierząt. Krwi i wina, także zawsze było pod dostatkiem.
Około godziny dwudziestej trzeciej zabawa rozkręciła się na dobre. Tej nocy nawet burmistrz z małżonką odważyli się zatańczyć. Kilkanaście par na parkiecie bujało się w rytm muzyki. Kilkoro singli podskakiwało jak dzieci w przedszkolu, śpiewając i wygwizdując. Sztuczny dym puszczany spod sceny pochłonął wszystkich na sali. Ja stałem w drzwiach wejściowych. Nagle coś, a raczej ktoś przebiegł tuż obok mnie, trącając mnie w ramię. Nie zauważyłem kto to był, ponieważ dym uniósł się na taką wysokość, że nie sposób było rozpoznać twarzy. Cień mignął mi przed oczami i wtopił się w rozszalały tłum. Rzuciłem się w pościg za nim, w obawie, że może to być jakiś napastnik. Przeciskając się między ludźmi, szedłem w głąb sali. Po chwili muzyka przestała grać, a ludzie przestali tańczyć. Dym uniósł się wysoko i wszystko było już widać. Wszyscy żeśmy zobaczyli na scenie Wiktorię, młodą dziewczynę, córkę naszego aptekarza z pobliskiego ośrodka zdrowia.
- Burmistrz nie żyje! – wykrzyknęła zdyszanym głosem.
- Jak to? Przecież przed chwilą tu był i tańczył ze swoja małżonką – pomyślałem.
- Co ty mówisz dziewczyno? – odezwały się głosy na sali.
- Chodźcie, sami zobaczycie – zeskoczyła ze sceny i pobiegła w stronę wyjścia. Wszyscy pobiegliśmy za nią. Ktoś z tłumu zawołał;
- O mój Boże…
Za chwilę jakiś facet przede mną się odezwał;
- Jezu Chryste… to…
Szybko go wyminąłem chcąc wreszcie zobaczyć na własne oczy co się stało. Widok był przerażający. Burmistrz wisiał powieszony na latarni z ogromną dziurą w brzuchu. Wyglądało to jakby coś wygryzło mu żołądek. Odpędziłem gapiów, a sam podszedłem bliżej. Ewidentnie było widać, ze coś rozszarpało biednego Edwarda.
- To któryś z Was! – odezwał się jakiś facet w dziwnym kapeluszu.
- Jak śmiesz! – w odpowiedzi jeden z moich braci.
- Kochani uspokójcie się! – szybko próbowałem załagodzić ten spór, w obawie przed czymś poważniejszym. – Nikt z nas nie wie, co tu tak naprawdę się stało.
- Trzeba to wyjaśnić – krzyczał tłum.
Podszedł do mnie mój brat Frank i powiedział mi coś na ucho.
- Spytajmy Igora – odparłem.
- Spytajmy więc – w tym momencie z tłumu wyłonił się Janusz, policjant. – Tylko gdzie on jest? Może mi powiesz? – zwrócił się do mnie.
Faktycznie Igora nigdzie nie było. Nagle wszyscy znów usłyszeli wołanie tej samej dziewczyny;
- Ludzie tutaj – wołanie dochodziło spod kościoła, który stał po drugiej stronie ulicy, kawałek dalej.
Wszyscy pobiegli w stronę kościoła. Zatrzymali się jednak przed wejściem. Po chwili ja dołączyłem. Podszedłem do dziewczyny i spytałem;
- Co się stało?
- To straszne, Igor …chodź – wszedłem za nią do kościoła. Za mną wszedł Frank. Przed ołtarzem leżał martwy Igor. A właściwie tylko jego cześć. Ktoś bowiem odrąbał mu głowę, której nie było zresztą. Ten widok sparaliżował mnie i Franka. Za nami wchodzili ludzie i niektórzy z moich współbraci. Słychać było ich płacz i lament. Frank złapał mnie za ramię;
- Musisz coś z tym zrobić bracie. Musisz odnaleźć zabójcę – popatrzyłem na niego – Jesteś naszym stróżem.
Szybko odwróciłem się i ze łzami w oczach zwróciłem się do stojących za mną;
- Znajdę go.
- Kogo? – spytał Janusz
- Zabójcę. Tego kto to zrobił. Znajdę i zabiję.
Wszyscy patrzyli na mnie. Chyba wierzyli w to co mówię. Musieli wierzyć. Sam byłem przekonany o tym co mówię. Chociaż nie wiedziałem jeszcze co mam dokładnie zrobić, od czego zacząć. Jednego tylko byłem pewien, muszę znaleźć tego, który to zrobił.
- Co więc proponujesz? – pytali
- Wracajcie do swych domów. Obiecuje wam, że jeszcze tej nocy znajdę tego, kto to zrobił.
- A dlaczego ty masz tylko go szukać? – spytał dziwnym głosem Janusz. Jakby coś podejrzewał i jako jedyny mi chyba nie ufał. Spojrzałem na niego. – Pójdę z tobą – zaproponował.
- Dobrze – odparłem. Było mi to obojętne czy ktoś będzie mi pomagał czy nie.
Wszyscy zrobili tak jak im kazałem i poszli do domów. Wampiry wróciły do pałacu. Usiedliśmy z Januszem na schodach przed kościołem i myśleliśmy od czego zacząć. Sprawa wyglądała na dość trudną i co najważniejsze poważną. Czasu było nie wiele. Ja miałem go jeszcze mniej, gdyż do wschodu słońca zostało tylko kilka godzin.

Wszystko wskazywało na to, że utknęliśmy w martwym punkcie. Początkowo nic nie przychodziło nam do głowy. Szukaliśmy jakiegoś punktu zaczepienia. Godzinę chodziliśmy ulicami miasta z nadzieją, że wpadnie nam jakiś pomysł do głowy. Nagle Januszowi coś zaświtało;
- A może to żony ich zamordowały? - odrzekł
- Żony? – zdziwiłem się – to głupie.
- Może, ale zauważ, że nie było ich kiedy znaleźliśmy ich ciała.
Tu musiałem przyznać mu rację. Rzeczywiście nie było, ani żony burmistrza, ani Amelii.
- Ale czemu miały by to robić? – zastanawiałem się chwilę nad tym – Nie, to bez sensu.
- A masz lepszy pomysł?
W pewnej chwili i mi przyszło coś do głowy;
- Pamiętasz dziewczynę, która znalazła oba ciała?
- Pewnie, że pamiętam. No i co?
- A nie wydaje ci się dziwne, że to ona je znalazła. Skąd wiedziała, że Igor leży w kościele? Przecież to ostatnie miejsce, gdzie można było by go szukać.
Janusz jednak nic nie odpowiedział. Nie zdążył, gdyż nagle ktoś przebiegł drugą stroną ulicy w kierunku lasu.
- Widziałeś? – spytałem Janusza
- Nic nie widziałem.
- Ktoś ucieka do lasu.
Pociągnąłem Janusza za rękaw i zacząłem biec w stronę lasu. Janusz trochę się ociągał, ale po chwili ruszył za mną. Weszliśmy oboje do lasu. Przedzierając się przez gąszcz zarośli Janusz narzekał, że to nie ma sensu, i w ogóle marnujemy czas. Ja jednak byłem pewien, że ktoś tu się ukrywa. Nagle zatrzymałem się. Zauważyłem polanę, a na niej ku mojemu zaskoczeniu dwa ciała. Przyglądając się chwilę rozpoznałem w nich panią Amelię i żonę burmistrza. Chyba nie żyły. Obok nich kręciły się dwa wilki. Obwąchiwały ciała, a po chwili usiadły po obu stronach niczym strażnicy pilnujący skarbu.
- Widzisz, musimy…- chciałem coś powiedzieć do Janusza, ale nawet nie zdążyłem się odwrócić, gdy nagle poczułem straszliwy ból z tyłu głowy. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, byłem przywiązany do drzewa grubym łańcuchem. Na polanie paliło się ognisko a koło ognia stał Janusz i Wiktoria. Ciała Amelii i pani burmistrzowej zniknęły.
- O co chodzi? – spytałem z dezorientowany – próbując uwolnić się z łańcuchów, ale bezskutecznie.
- Spokojnie – odrzekł Janusz – zaraz poznasz prawdę.
- A wiec to ty stoisz za tymi morderstwami? Ty ich zabiłeś!
- Nie, nie ja.
- My tylko wykonujemy rozkazy – odezwała się Wiktoria.
- Czyje rozkazy?
Nagle coś poruszyło się w krzakach, a po chwili wyskoczył z nich ogromny wilk. Jego paszcza była we krwi. Wyglądało to tak jakby przed chwilą coś jadł. Od razu pomyślałem o biednej burmistrzowej i mojej pani, Amelii. Jednak to co stało się po chwili zaskoczyło mnie zupełnie. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Wilk zaczął dziwnie się zachowywać, po czym zamienił się w człowieka. Było to nasz aptekarz, a zarazem ojciec Wiktorii, a przynamniej tak mi się wydawało, bo teraz już niczego nie byłem pewien.
- Moje rozkazy – odrzekł wycierając z kącika ust resztki krwi.
- Czym ty jesteś? – spytałem
- Przewodniczę rodowi wilkołaków.
Chciałem spytać jakich wilkołaków. Przecież wilkołaków nie ma. Po tym jednak co zobaczyłem, to pytanie nie maiło by sensu. Spytałem więc o coś innego;
- Ilu was jest?
- Kilkoro, ale niedługo będzie więcej.
- Co zamierzacie?
Aptekarz założył ręce za plecy i zaczął chodzić w koło ogniska. Janusz i Wiktoria usiedli.
- Wasz czas się kończy… -zaczął opowiadać – Długo żyliście sobie w spokoju i dostatku. Przez ten czas my musieliśmy się ukrywać po lasach. Nie mogliśmy się z wami mierzyć, bo było nas za mało. I nadal jest. A przecież to było takie proste – zaczął się śmiać. Zdziwiło mnie to.
- Co było takie proste? – spytałem
- Jak to co. Pokonanie was. Dwa rody tak od siebie różne nie mogą żyć wiecznie w zgodzie.
- Nie uda ci się nas skłócić!
- Już mi się udało. Kiedy ty sobie tu grzecznie siedzisz, twój klan toczy wojnę z ludźmi.
- O czym ty gadasz?
- Spójrz na niebo, widzisz tę czerwień. To kolor naszego triumfu.
Rzeczywiście, na niebie było widać czerwoną łunę i i kłębiący się dym .
- Wasze miasto płonie.
- To nie możliwe!
- Wystarczyło jedno głupie morderstwo. Jedno podejrzenie, by obudzić waszą wrogość do siebie. Kiedy już wasze ludy się powybijają, wkroczymy my i stworzymy nowe miasto, nową jedną rasę. Rasę wilkołaków! – krzyczał podnosząc ręce w geście triumfu.
Zza krzaków wyskoczył młody chłopak. Zapewne także jeden z członków klanu wilkołaków. Podbiegł do aptekarza i wyszeptał mu coś na ucho.
- A więc dokonało się – ponownie podniósł ręce w geście zwycięstwa. Chodźmy więc.
- A co z nim – spytał Janusz pokazując na mnie.
- Niech sobie siedzi. Zawsze chciał zobaczyć słońce, więc będzie miał okazje – zdradliwy uśmiech pojawił się na twarzach wszystkich. Odeszli zostawiając mnie na pewną śmierć.
Kiedy zniknęli mi z oczu, podjąłem kolejną próbę uwolnienia się. Ale ponownie mi się nie udało. Byłem za słaby. Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Z krzaków wyłoniła się mała, blada postać dziewczynki. Miała ubrudzoną sukienkę. Na twarzy miała siniaki i zadrapania.
- Podejdź tu dziecko – zawołałem.
Podeszła bardzo powoli.
- Co się stało? – zapytałem.
- Ja pana znam.
- Tak. Jestem wampirem. Strażnikiem. Powiesz mi co tam się stało?
Jednak dziewczynka nic nie powiedziała tylko uklękła przede mną i zaczęła cicho płakać.
- Hej, nie płacz. Będzie dobrze. Pomożesz mi?
- Co mam zrobić? – spytała ocierając łzy z oczu.
- Zobacz czy dasz radę to odwiązać. Z tyłu powinien być jakiś zamek albo coś podobnego.
Wstała, po czym ruszyła w kierunku moich skrępowanych dłoni.
- Nic tu nie ma proszę pana.
- Na pewno, zobacz dobrze.
- Na pewno, nic takiego ni widzę.
- No trudno.
Chwile siedzieliśmy bez słowa. Ona nie wiedziała jak może mi pomóc, a ja nie widziałem co mam jej powiedzieć. Była taka mała. Za mała, żeby oglądać takie rzeczy. Jej rodzina nie żyła, jak pewnie wszyscy z miasteczka. Wrócić tam więc nie mogła, gdyż wilkołaki by ją dopadły. Żal mi się jej zrobiło. Ja już się pogodziłem ze swoim losem. Wraz ze wschodem słońca odejdę, a ona zostanie tu całkiem sama.
- Rano pan odejdzie prawda?
- Tak. Pewnie tak.
- Boję się – przytuliła się do mnie.
Gwiazdy na niebie stawały się coraz bladsze. Księżyc chudł a nad horyzontem pojawiły się pierwsze promienie słońca. Po chwili je zobaczyłem, było naprawdę piękne. Właśnie tak je sobie wyobrażałem. Złocista kula wznosiła się do góry, a ciepłe promyki wędrowały po moich nogach, potem tułowiu, aż doszły do twarzy. W pewnym momencie nawet mnie oślepiły. Byłem tak zafascynowany tym widokiem, że zupełnie zapomniałem, że to ma mnie zabić… Ale nie zabiło.
- Hej, obudź się – poruszyłem małą. Otworzyła oczy. Chwile popatrzyła na mnie i od razu zorientowała się o co chodzi.
- Nie jesteś wampirem?
- No, na to wychodzi – uśmiechnąłem się. Teraz wszystko było już dla mnie jasne. Byłem człowiekiem. Cały czas mnie okłamywali, jednak nie zastanawiałem się nad tym teraz. Miałem inne zmartwienia. Dziewczynka wstała i popatrzyła na mnie, w jej pięknych, niebieskich oczkach zobaczyłem iskierkę nadziei.
- To co pomożesz mi? Jestem twoim bratem.
Kiwnęła głową na tak. Wiedziała co powinna zrobić.
- Sprowadzę pomoc – pobiegła do lasu, w przeciwną stronę do naszego miasta. Za nim jednak zniknęła w gąszczu, zatrzymała się na chwilę i odwróciła głowę;
- Acha, mam na imię Sara – i z uśmiechem na twarzy pobiegła dalej.
- A ja Tony – do siebie.
Spojrzałem w stronę miasta. Dwa rody stoczyły tam wojnę, która na zawsze podzieliła nasze ludy. To nie powinno było się wydarzyć…
Nie zdołam tego odwrócić. Ale moim przeznaczeniem było przeżyć. I dokonać zemsty.


Dwadzieścia lat później…
Małe miasteczko Bircza na południowym wschodzie to spokojna okolica, którą zamieszkuje nie wielka liczba mieszkańców. Ludzie dzielą tu ziemię z złowrogim klanem Wilkołaków. Dostarczają im jedzenia, w zamian za darowanie życia. Wszystko zmieniło się jednak, gdy pojawili się oni…
Stali na wzgórzu przyglądając się miastu. Patrzyli jak zachodzi słońce. Tony wyciągnął miecz i uniósł go wysoko w górę.
- Gotowa? – spytał
Sara również wyciągnęła swój miecz;
- Gotowa !
Uśmiechnęli się tylko do siebie, po czym dosiadając koni, ruszyli w stronę miasta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mazurek
Reżyser



Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silent Hill
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Pon 23:01, 16 Mar 2009    Temat postu:
Najpierw konstruktywna krytyka, bo czytam i wyłapuje błędy za razem a potem opinia.

W opisie miasteczka nie doszukałem się jakichś poważniejszych błędów, możne oprócz skąpych opisów w których brakowało tego pisarskiego "jaja", ale myślę, że ono przychodzi z czasem. A i Blade'm mi zalatuje.

black_angel napisał:
Dym uniósł się wysoko i wszystko było już widać. Wszyscy żeśmy zobaczyli na scenie Wiktorię, młodą dziewczynę, córkę naszego aptekarza z pobliskiego ośrodka zdrowia (...)


Dym się drogi Piotro nie unosi. Dym opada. Poza tym nie żeśmy zauważyli, bo o ile nie wiem czy forma jest poprawna, czy nie, to na bank jest potoczna i nie pasuje do narratora a raczej do jakiejś charakterystycznej postaci, która używa takiego języka.

black_angel napisał:
Wszyscy pobiegliśmy za nią. Ktoś z tłumu zawołał;
- O mój Boże…


Zła forma. Słowa rzucone z tłumu to nie dialog, więc nie pisz go w formie dialogu. "Wszyscy pobiegliśmy za nią. Z tłumu na przemian padało: "O Borze", "To musi być jakaś pomyłka".

black_angel napisał:
Za chwilę jakiś facet przede mną się odezwał;
- Jezu Chryste… to…
Szybko go wyminąłem chcąc wreszcie zobaczyć na własne oczy co się stało. Widok był przerażający. Burmistrz wisiał powieszony na latarni (...)


Błąd logiczny. Nie musisz nikogo wymijać, by dostrzec wisielca. Latarnia jest na tyle wysoka, by nie zasłonił jej żaden człowiek. A to że się odezwał jakiś facet prawie w ogolę tu nie pasi.

black_angel napisał:
.
- Jak śmiesz! – w odpowiedzi jeden z moich braci.


Ale w odpowiedzi, co? Wykrzyczał, wypłakał, wyśmiał, wyjęczał?

black_angel napisał:
.
- Trzeba to wyjaśnić – krzyczał tłum.


Tłum sam w sobie nie krzyczy. Krzyczeli z tłumu.

black_angel napisał:

Podszedł do mnie mój brat Frank i powiedział mi coś na ucho.
- Spytajmy Igora – odparłem.
- Spytajmy więc – w tym momencie z tłumu wyłonił się Janusz, policjant. – Tylko gdzie on jest? Może mi powiesz?


Dużo tego tłumu na takiej malej płaszczyźnie. I nie pasuje Janisz, policjant. Wiem, ze słów Ci nie brak w głowie, więc nie rób skrótów myślowych. Janusz. Był policjantem. Zresztą jednym z niewielu w naszym mieście. Bardzo chciałem mieć go po swojej stronie. Jako stróż prawa, miał wśród mieszkańców spory posłuch. Nie lepiej?

black_angel napisał:
wołanie dochodziło spod kościoła, który stał po drugiej stronie ulicy, kawałek dalej.
Wszyscy pobiegli w stronę kościoła.


Skoro wołanie dobiegało spod kościoła, to normalne, że pobiegli właśnie tam a nie w stronę rzeźni prawda?

black_angel napisał:
Zatrzymali się jednak przed wejściem. Po chwili ja dołączyłem. Podszedłem do dziewczyny i spytałem;


Mało opisu.

black_angel napisał:
Ktoś bowiem odrąbał mu głowę, której nie było zresztą.

Skąd wiadomo, ze jej nie było? Słowem nie wspomniałeś, że ktokolwiek się za nią rozejrzał.

black_angel napisał:

- Musisz coś z tym zrobić bracie. Musisz odnaleźć zabójcę – popatrzyłem na niego – Jesteś naszym stróżem.


Tandetny tekst rodem z amerykańskich filmów o superbohaterach

black_angel napisał:
Szybko odwróciłem się i ze łzami w oczach zwróciłem się do stojących za mną;
- Znajdę go.
- Kogo? – spytał Janusz
- Zabójcę. Tego kto to zrobił. Znajdę i zabiję.


Kolejny tandetny dialog, do tego zrobiłeś z Janusza, policjanta idiotę, albo głuchego. jak mógł nie słyszeć rozmowy dwóch ludzi koło których stał?

black_angel napisał:

- A dlaczego ty masz tylko go szukać? – spytał dziwnym głosem Janusz. Jakby coś podejrzewał i jako jedyny mi chyba nie ufał.


Konstrukcja zdania do dupy to raz, a dwa opis leży i kwiczy.
-A dlaczego tylko ty masz go szukać? -spytał (właśnie, możesz mi powiedzieć jak brzmi dziwny głos? Chyba nigdy nie miałem okazji takiego posłuchać) tonem funkcjonariusza przesłuchującego właśnie kogoś oskarżonego o morderstwo. Odniosłem wrażenie, że nie jest po mojej stronie.

black_angel napisał:
pomagał czy nie.
Wszyscy zrobili tak jak im kazałem i poszli do domów. Wampiry wróciły do pałacu. Usiedliśmy z Januszem na schodach przed kościołem i myśleliśmy od czego zacząć. Sprawa wyglądała na dość trudną i co najważniejsze poważną. Czasu było nie wiele. Ja miałem go jeszcze mniej, gdyż do wschodu słońca zostało tylko kilka godzin.


black_angel napisał:
Wszystko wskazywało na to, że utknęliśmy w martwym punkcie. Początkowo nic nie przychodziło nam do głowy. Szukaliśmy jakiegoś punktu zaczepienia. Godzinę chodziliśmy ulicami miasta z nadzieją, że wpadnie nam jakiś pomysł do głowy. Nagle Januszowi coś zaświtało;
- A może to żony ich zamordowały? - odrzekł


Zaczynają to śledztwo od dupy strony. Zamiast łazić po ulicach powinni sprawdzić ciało i zastanowić się jakim narzędziem zadano śmiertelne rany. W miarę możliwości zrobić sekcje, zastanowić się kto mógłby chcieć ich śmierci. Miasteczko jest małe, wszyscy się tu zapewne znają to tez nie trudno ukryć fakt, że ktoś kogoś nie lubi. Z tymi zonami tez dojebał xD
black_angel napisał:

- O co chodzi? – spytałem z dezorientowany – próbując uwolnić się z łańcuchów, ale bezskutecznie.
- Spokojnie – odrzekł Janusz – zaraz poznasz prawdę.


Kolejny, amerykański, tandetny tekst. Tak jakby tylko czekali na to, aż go pojmą i będą mogli mu się wyspowiadać.

black_angel napisał:

- Przewodniczę rodowi wilkołaków.


Wilkołaki nie są rodzajem. Są watahą, lub stadem. Wampiry również nie są rodzajem. Ludzie owszem ale nie wszelkiego rodzaju wynaturzenia. To tak, jak byś powiedział, że istnieje rodzaj wilczy.

black_angel napisał:

Chciałem spytać jakich wilkołaków. Przecież wilkołaków nie ma. Po tym jednak co zobaczyłem, to pytanie nie maiło by sensu. Spytałem więc o coś innego;


I myśli to wampir. Ironia...

black_angel napisał:

- Wasz czas się kończy… -zaczął opowiadać – Długo żyliście sobie w spokoju i dostatku. Przez ten czas my musieliśmy się ukrywać po lasach. Nie mogliśmy się z wami mierzyć, bo było nas za mało. I nadal jest. A przecież to było takie proste – zaczął się śmiać. Zdziwiło mnie to.


Skoro mówi to aptekarz, to jakim cudem chował się po lasach mieszkając zarazem w mieście?

black_angel napisał:

- Podejdź tu dziecko – zawołałem.
Podeszła bardzo powoli.


Przezabawnie musi to brzmieć z ust gościa przykutego łańcuchem do drzewa.

black_angel napisał:
- Co się stało? – zapytałem.
- Ja pana znam.
- Tak. Jestem wampirem. Strażnikiem. Powiesz mi co tam się stało?


Się skulałem ze śmiechu xD

black_angel napisał:
Jednak dziewczynka nic nie powiedziała tylko uklękła przede mną i zaczęła cicho płakać.
- Hej, nie płacz. Będzie dobrze. Pomożesz mi?
- Co mam zrobić? – spytała ocierając łzy z oczu.
- Zobacz czy dasz radę to odwiązać. Z tyłu powinien być jakiś zamek albo coś podobnego.
Wstała, po czym ruszyła w kierunku moich skrępowanych dłoni.
- Nic tu nie ma proszę pana.
- Na pewno, zobacz dobrze.
- Na pewno, nic takiego ni widzę.
- No trudno.


Prześmieszny dialog^^

black_angel napisał:
Byłem tak zafascynowany tym widokiem, że zupełnie zapomniałem, że to ma mnie zabić… Ale nie zabiło.


Piotro powinieneś pisać komedie^^ Nie bież tego do siebie, ale to naprawdę dość zabawne.

black_angel napisał:
.
- To co pomożesz mi? Jestem twoim bratem.


... A to szok... Skąd nagle skumał, że jest jej bratem? A może to ja czegoś nie kumam?

black_angel napisał:

- A ja Tony – do siebie.


To nie jest scenariusz.

black_angel napisał:

Dwadzieścia lat później…
Małe miasteczko Bircza na południowym wschodzie to spokojna okolica, którą zamieszkuje nie wielka liczba mieszkańców. Ludzie dzielą tu ziemię z złowrogim klanem Wilkołaków. Dostarczają im jedzenia, w zamian za darowanie życia. Wszystko zmieniło się jednak, gdy pojawili się oni…
Stali na wzgórzu przyglądając się miastu. Patrzyli jak zachodzi słońce. Tony wyciągnął miecz i uniósł go wysoko w górę.
- Gotowa? – spytał
Sara również wyciągnęła swój miecz;
- Gotowa !
Uśmiechnęli się tylko do siebie, po czym dosiadając koni, ruszyli w stronę miasta.


Nie dwadzieścia lat później bo to nie scenariusz, tylko trzeba to wpleść w opis, który swoją drogą jest ubogi. Do tego kiedy on wyciąga miecz, ona powinna wyciągnąć swój, bo kiedy wyciągnie "miecz" to za dużo tych mieczy robi się w okolicy.

Tyle jeśli chodzi o rażące mnie błędy. Zaliczam do nich fakt, że grupa wampirów trzymała człowieka wmawiając mu, że jest wampirem bo... No właśnie. Po co? Nie widzę w tym najmniejszego sensu.

Kolejna rzecz, to ubogie opisy i dość banalne miejscami dialogi. Historia w zasadzie średnia, aczkolwiek klimat udało Ci się stworzyć. Do momentu tych banalnych dialogów^^

Mam dla wszystkich taką radę. Trudno to w was wytępić. Jeśli macie pomysł na opowieść, nie piszcie z marszu. Potem kicha wychodzi. Zrobicie plan wydarzeń. Od początku do końca w punktach. Jeśli piszecie o czymś, o czym nie wiele wiecie, zasięgnijcie informacji. Internet boska rzecz. Bo potem wilkołaki zostają klanem, a nie watahą czy stadem. Klan jest formą podziału społecznego, czy też rodzinnego. W społeczeństwie może funkcjonować kilka klanów, ale klan sam w sobie nie jest społeczeństwem, jak w opowiadaniu Piotro. Tyle ode mnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
black_angel
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poland Center
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Wto 3:30, 17 Mar 2009    Temat postu:
Po kolejnej analizie, chyba już sie nie wyliże.
Słuchaj tak naprawdę z tym opowiadaniem to było tak;
wpadła mi do głowy fajna historia, więc od razu przysiadłem i zacząłem pisać jak najęty. Mniej więcej gdzieś w połowie się zatrzymałem, przeczytałem to co juz napisalem, i sam się z siebie śmiałem. Ale że leń ze mnie przeogromny, toteż kontynuowałem tą pełną napięcia i mroczną jak cholera historię ( joke). Ale obiecuje że to był już ostatni taki gniot z mojej strony. Do następnych się przyłożę...

I dzięki za kolejną wnikliwą analizę. Ze też ci się chce czytać te moje opki, szacun dla ciebie.

I kilka słów wyjaśnień. Wiesz skąd u mnie ten scenariuszowy styl pisania. Ja już tak mam, że jak wymyślę jakąś historię, to staram ją sobie wyobrazić jako film - i tak mi toi potem wychodzi.
A co do tego brata to chodziło mi że też był czlowiekiem jak ona. Bo wiesz, wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami...nie czytasz pisma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mazurek
Reżyser



Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silent Hill
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Wto 10:41, 17 Mar 2009    Temat postu:
Ale Ty się mnie tu nie tłumacz, tylko przykładaj się do roboty. Po to pracujemy w tym temacie, żeby rozwijać nie tylko stronę techniczną pisania, ale także merytoryczną. Jeżeli piszemy o wampirach i wilkołakach dobrze coś o nich wiedzieć. Choćby to, że według Wampira Maskarady jest siedem wampirzych klanów głównych i wiele stojących do nich w opozycji. Że w Blade nazywano je Hominis Nocturna. I już masz synonim słowa wampir. Wampir może być też krwiopijcą czy sympatykiem. A wilkołak np. to osobnik chory na lycantropie, więc jest też lycanem, tudzież lycantropem. Właśnie w dużej mierze chodzi o przygotowanie do piania. O sporządzenie planu akcji, a potem rozwijanie każdego punktu. A czytam opowiadania bo lubię czytać, wiele rzeczy mnie inspiruje i jeżeli w jakikolwiek sposób jestem w stanie pomóc Wam się rozwinąć to oczywiście, że mi się chce i warto.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mazurek
Reżyser



Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silent Hill
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Śro 15:35, 18 Mar 2009    Temat postu:
Moja kolej. Trzy dni pracowałem nad tym opowiadaniem. Jest dość długie, ale opowiadanie nie jest krótka formą prozy. Mam nadzieje, że napisałem je na tyle dobrze, że będzie się wam je czytać szybko i milo.

Kolebka lasu.

Słońce… Anton z każdym dniem tęsknił za nim coraz bardziej. Tęsknili też do czasów, kiedy nie musiał się bez przerwy obawiać, że lampy UV świecące nad miastem mogą zgasnąć. Były największą bronią Stycznia w tych ciężkich czasach. Miasto Styczeń w prawdzie miał sporo zacienionych miejsc, do których promienie nie docierały, ale tam nawet paladyni się nie zapuszczali. Poza tym żaden wampir nie byłby na tyle szalony, by narażać się na kontakt z morderczym światłem.
Niestety ostatnio mała, miejska elektrownia funkcjonowała coraz gorzej i tylko kwestią czasu było przerwanie dostaw prądu. Na to nikt nie mógł sobie pozwolić. Odkąd pięć lat temu nadszedł Armagedon, miasto Antona było jedną z nielicznych, ludzkich osad na ziemi. Armagedonem ludzie nazywali ujawnienie się Świata Mroku. Zamieszkujące w nim wampiry, wilkołaki i inne poczwary z piekła rodem wypełzły na powierzchnie i stoczyły otwartą bitwę. Ludzie nawet nie zdążyli zareagować. Większość z nich zginęła, przypadkowo wplątana w walkę. Ci co przeżyli, zamieszkali na pustkowiach środkowej Europy i Eurazji broniąc się przed zagrożeniem jak mogli. A było ono ogromne. Ze wschodu Japonia opanowana przez wampiry, z zachodu władane przez Lupinów Stany Zjednoczone. Toczyły teraz nieustanne walki właśnie na pustkowiach.
Lampy Antona zapewniały przynajmniej minimum ochrony. Dlatego dwa lata temu postanowił odrestaurować starą elektrownie atomową, stojącą w slumsach miasta. Na szczęście udało się. Elektrownia działa. To znaczy… działała.

***

Drzwi gabinetu otworzyły się. W progu stanęła pani Kasia.
-Stefan dzwonił. Będą za godzinę.
Twarz Antona rozświetlił szeroki uśmiech. Spojrzał w okno w kierunku slumsów. Patrzył, jakby chciał przekonać sam siebie, że dziś przeleje się tam dużo krwi. Po chwili odsunął szufladę starego biurka i wyjął z niej swojego kolta.
-Anton opanuj się! –Nawoływała pani Kasia. –Nie możesz tego zrobić!
-Mogę. –Zaczął staruszek spokojnym tonem. W zasadzie, to rzadko się unosił. Pomimo podeszłego wieku i zmarszczek, którymi czas wyrzeźbił jego twarz, wyglądał łagodnie i nie groźnie. Nawet jego spojrzenie było uspokajające. Trudno powiedzieć, czy to przez te głębokie, brązowe oczy, czy brwi układające się pod kontem, wnoszące nutkę litości towarzyszącą każdej jego minie. –Mogę i zrobię. Nie mam zamiaru ryzykować życia mieszkańców, dla widzimisie tego gówniana.
-Ten gówniarz to twój syn… -Powiedziała pani Kasia łamiącym się głosem. Łzy nieśmiało i powoli popłynęły po jej policzkach. Nie złamały wielkiej determinacji męża.
- I moja córka. –Powiedział ściszonym głosem. Poprawił kamizelkę, wywinął mankiety białej koszuli i opuścił rękawy, po czym ruszył w kierunku drzwi. Minął panią kasie i zamknął je za sobą. Trzask drewna o stal futryny był jak gwóźdź do trumny. Małżonka padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Szloch wypełnił cały gabinet.

***
Cały teren elektrowni był ogrodzony wysoką siatką zakończoną drutem kolczastym. Na ogrodzeniu wywieszono mnóstwo znaków ostrzegających o zagrożeniu zdrowia i życia. Zaraz za głowiną brama, tuż przed wejściem do budynku biurowca był duży parking. Sądząc po jego rozmiarach, w czasach świetności elektrowni pracowało w niej pewnie kilka tysięcy osób. Teraz jednak wszystko było puste. Nie licząc grupy uzbrojonych bojowników, okupujących tereny sąsiadujące z reaktorem Ich zadaniem było dbanie o to, by pozostał on wyłączony. Dwóch z nich stało tuż przed wejściem, skąpanych w świetle ultrafioletowym płynącym z lamp nad ich głowami. Anton rozkazał ludziom w swojej sypiącej się elektrowni odłączyć cały ten sektor. Zasilanie awaryjne reaktora, bez jego włączenia było zbyt słabe by zasilić wszystkie lampy, toteż buntownicy przekierowali moc tylko na oświetlenie zewnętrzne. Anton wiedział doskonale, że dzień nie nadejdzie. Nie nadszedł od czasów Armagedonu. Nikogo już nie obchodziło, czy słońce jakimś cudem zniknęło, czy może coś zasnuło niebo. Dla Antona najważniejszym atutem był fakt, że bez oświetlenia UV okoliczne wampiry odwalą za niego całą, czarną robotę. Te bezmózgie bestie nie chcą niczego więcej tylko krwi. Nie wiadomo nawet, czy są inteligentniejsze od prymitywnych plemion dzikusów, ale w takich sytuacjach okazują się pomocne. W interesie buntowników leżało by lampy do kola elektrowni nie przestały świecić. I na razie dobrze im szło.
-Uważasz, że Anton się pojawi? –Zapytał wysoki, barczysty i wytatuowany punk. Jego towarzysz uśmiechnął się i zacisnął tylko dłonie na swoim AK. Jakby na nic innego bardziej nie czekał.
-Mamy jego cholerną córkę. Nie puści tego płazem. A Tom i chłopaki tylko na to czekają. –Facet był niski i niepozorny, ale w jego oczach kryla się psychoza. Twarz miał całą poprzekłuwaną i ozdobioną wieloma kolczykami. Jego kościste ciało zasłaniała tylko skórzana, rozpięta kamizelka a nogi chroniły brązowe, podarte spodnie.
-A jeżeli Anton poczeka, aż zasilanie padnie i zostawi sprawę wampirom? –Spekulował duży. Wyglądał na nie lada twardziela, ale teraz jego głos brzmiał jak cieniutki szept przerażonego dziecka.
-Idioto! –Wrzasnął chudy. –Tam jest jego córka. Nie pozwoli, żeby stado krwiopijców rozerwało gówniarę na strzępy. Poza tym mamy lampy, a żaden pieprzony ścierwojad nie jest na tyle walnięty by… -Przerwał zdanie i zamarł przerażony. Czuł jak jego walące serce podchodzi mu do gardła. Nie mógł się ruszyć. Ręce i stopy miał przybite do drewnianego krzyża. Za jego plecami nie było już elektrowni, ani lamp ultrafioletowych. Były za to setki podobnych krzyży na których wisiały zbroczone krwią ciała. Ich las ciągnął się kilometrami, by zginąć za wysokimi górami skalistymi gdzieś na horyzoncie.
Do kola krzyża chudego stały dziesiątki ludzi ubranych w czarne habity. Mamrotali coś w bełkotliwym, dziwnym języku, niczym fanatycy odprawiający jakiś pokręcony rytuał.
Mężczyzna zaczął wrzeszczeć jak opętany, kiedy z szoku wyrwał go widok ostrych jak brzytwa sztyletów, które każdy z mnichów trzymał w dłoni. Krzyk nic nie pomógł. Nie miał go kto usłyszeć. A gwałtowne szarpnięcia zadawały tylko potworny ból przybitym do krzyża kończynom.
-Co się dzieje… -Wycedził przez zęby. –Zostawcie mnie… -Wyksztusił jeszcze, po czym wydarł się z całych sił, kiedy pierwszy sztylet otworzył ranę w jego boku. Krew lala się z niej niczym woda z dziurawego wiadra. Nie zdążył jeszcze przestać wrzeszczeć kiedy kolejne ostrza zatonęły w jego ciele. Z każdą chwilą nowe rany rozdzierały jego tors, a życie najwyraźniej nie miało ochoty zeń ujść. I nie uszło. Jeszcze przez kilkanaście dni fanatycy dręczyli go tak bez przerwy, dopóki nie umarł z wycieńczenia i nie dołączył do zbioru krzyży.

***
Duży patrzył na wrzeszczącego z niewiadomych przyczyn kolegę. Nie miał pojęcia czemu, chudy rozkładał teraz ręce tworząc znak krzyża i nie mógł przestać krzyczeć.
-Stasiu… -Zaczął z narastającym przerażeniem barczysty punk. –Stasiu, co się z tobą dzieje?! –Zebrał się na to, by potrząsnąć kolegą, ale to nie wyrwało Stanisława z transu. Trwał on kilkanaście sekund, po czym z ust chudego wylało się nieco krwi, a ten bez życia padł na ziemię. Byku doskoczył do niego i rozpaczliwie zaczął cucić partnera.
-Stasiu! Stasiu wstawaj! Nie rób sobie jaj! Odbiło ci?! –Stanisław nie oddychał. Puls ustał chwilę temu. Byku żadnymi słowami i staraniami nie był już w stanie go ocucić. Bał się. Trudno było się nie bać. Ale nie był głupcem. Pomimo strachu potrafił zachować zimną krew. W końcu przed Armagedonem był wojskowym. Służył na wielu wojnach i nie raz musiał stawiać czoło strachowi. Kiedy dotarł do niego, że dla przyjaciela nie da się już nic zrobić, wstał powoli i odbezpieczył kałasznikowa. Zaczął ostrożnie wycofywać się w stronę drzwi do biurowca. Najważniejsze to ostrzec resztę. –Pomyślał. Nagle niewiadomo skąd, jego strach zaczął rosnąć. Nogi zrobiły się miękkie, a ciało zaczęło dygotać. Wyobrażał sobie teraz swój lęk jako nadmuchiwany, powiększający się z każdą chwilą balonik.. Nie wiedział nawet dlaczego tak się dzieje. Nie myślał o niczym, co mogłoby potęgować jego strach. Tak, jak go w armii uczyli. Ale uczucie przerażenia po prostu rosło. Rosło, aż pękło. Byku ogarnięty histerią, i ogromną paniką rozpłakał się, a następnie zaczął wrzeszczeć. Puścił karabin i tylko skórzany pas biegnący przez jego klatkę piersiową utrzymał broń przy ciele. Wbrew zdrowemu rozsądkowi rzucił się do ucieczki, opuszczając bezpieczne światło lamp. Kilka chwil później płacz i krzyk Byka ucichły. Z cienia wyleciały dwa sztylety o zielonych, zdobionych rękojeściach. Każdy z nich stłukł jedną z lamp, zaciemniając głownie wejście.

***
Drzwi laboratorium diagnostyki reaktora otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wbiegł chudy, krótkowłosy mężczyzna w okularach. W pełnym biegu mijał stanowiska diagnostyczne, mało nie taranując biurek. Skręcając koło jednego z nich przewrócił kosz ze śmieciami. Nie miało to jednak znaczenia, bo podłoga, jak i reszta kompleksu była stara i zniszczona. O czystość i porządek nikt nie dbał tu od lat, toteż strzępy pożółkłych papierów, całe płaty rdzy odpadające z metalowych ścian i stare, porozrzucane bezładnie szmaty walały się wszędzie.
Kiedy okularnik wychylił się zza winkla, niemal nadział się na zniecierpliwiony wzrok młodego blondyna. Być może on, był przyczyną ostrego hamowania posłańca, ale bardziej prawdopodobne było, że chodziło o duży stół, przy którym chłopak siedział. Nie miał więcej jak dwadzieścia pięć lat. Mimo wieku okrągła twarz wydawała się być bardziej dziecinna niż młodzieńcza. Sprawiała wrażenie łagodnej. Odziedziczył to po ojcu. Mieli podobne do siebie bulwiaste nosy i lekko cofniętą, dolną szczękę. W przeciwieństwie do taty nie ubierał się już tak schludnie. Zamiast eleganckiej kamizelki, bardziej leżała mu brązowa bluza z kapturem, a spodnie w kant ustępowały miejsca czarnym bojówkom. Ubranie to skrywało ciało, którego pozazdrościłby nie jeden foto model.
-Przyjechali? –Tom zapytał z niecierpliwością w głosie. Okularnik szybko zaprzeczył ruchem głowy, jakby szkoda mu było czasu na proste „nie.” Głowa nie przestała się jeszcze ruszać, kiedy pośpiesznie i nerwowo wycedził:
-Dwie lampy przed wejściem zgasły a Byku i Stasiek nie odpowiadają na wezwania! –Szybkimi i głębokimi haustami łapał oddech. –Zmobilizowałem ludzi, biegają po całej elektrowni, ale mimo to nie możemy tego lekceważyć. –Ugiął lekko nogi i oparł na nich ręce jak maratończyk podczas zasłużonego odpoczynku, poza linią mety. Jego oddech uspokoił się i stał się teraz ważniejszy niż treść wiadomości.
Tom oparł łokcie na stole. Palce obu jego dłoni zetknęły się tworząc piramidę. Końcówkami palców wskazujących pukał się w nasadę nosa. Zawsze tak robił kiedy myślał. Nigdy nie podejmował pochopnych decyzji. Wszystko musiał dokładnie przemyśleć. To kolejna cecha łącząca go z ojcem. Po chwili milczenia westchnął głęboko. Wiedział już, że tę walkę przegrał. Najważniejsze teraz było bezpiecznie się ewakuować. Siebie i małą.
Spojrzał na dziewczynkę bawiącą się lalką w koncie pomieszczenia. Miała nie więcej jak dziesięć lat. Długie, jasne włosy prawie w całości zakrywały jej czerwoną, brudną sukienkę, kiedy siedziała.
-Wygląda na to, że mamy w środku wampira. Musimy uciekać siostrzyczko.
Dziewczynka podniosła głowę i popatrzyła na brata pustym wzrokiem. Od urodzenia była niewidoma. Czasem też mówiła rzeczy, których nikt nie rozumiał. Dlatego też niektórzy w mieście uważali ją za szaloną. Tom jednak kochał swoją siostrę najbardziej na świecie. Porwał ją w prawdzie, ale nigdy nie miał zamiaru zrobić jej krzywdy. Chciał tylko sprowadzić tu Antona i odebrać mu życie.
-On nie chce zrobić nic złego. –Powiedziała z przekonaniem w głosie. Pomimo całej braterskiej miłości, jaką chłopak dążył młodszą siostrę, nie miał zamiaru słuchać, kiedy mówi od rzeczy. Zdecydowanym wzrokiem spojrzał na okularnika. Ten znał to spojrzenie. Szef patrzył tak zawsze, kiedy miał plan.
-Zmobilizuj wszystkie siły. Niech odetną sektor siódmy. Na jego końcu jest jedno z wyjść na zewnątrz. Kiedy już to zrobisz, skieruj się tam. Ja i Paula będziemy na ciebie czekać.
Bojownik nie potrzebował niczego więcej. Nie minęło kilka sekund, jak drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. Tom sięgnął do dużej, metalowej szafy i wyciągnął z niej strzelbę. Siedem naboi w środku. Jeśli krwiopijca stanie na ich drodze to i tak nie wiele da, ale mimo to z bronią czuł się pewniej. Chwycił małą Paulę za rękę i oboje ruszyli w kierunku reaktora.

***
Ciemność jest pięknem. On jest artystą uwieczniającym jej naturę. Ciemność jest wołaniem. On jest słuchającym. Ciemność jest szeptem. On jest szepczącym w ciemności. Ciemność jest śmiercią. On jest ostrzem sztyletu. Stal spokojnie otulony cienistą kotarą patrząc jak co chwila jacyś uzbrojeni ludzie mijają go miotając się jak w ukropie w tę i z powrotem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że go nie widzą. Jak mogli by? Nie ma na świecie wielu ludzi, który byliby w stanie dostrzec Malkavianina okrytego Swerą Cienia. W talk mrocznym kompleksie jak ta elektrownia nie było trudno przekonać cienie by pomogły mu przejść niezauważonym. Mężczyźni byli naprawdę śmieszni. Każdy z nich rozglądał się nerwowo. Każdy coś krzyczał, kazał coś zrobić innemu. Inny nie słuchał. Totalny nieład i brak organizacji. Miał jeszcze trochę czasu by ponadawać się chaosem, który tak kochał. Z każdą chwilą biegający niczym mrówki, żołnierze zaczęli mu przypominać małe dzieci. Była kiedyś taka piosenka, o dzieciach bawiących się w lesie. Bardzo ją lubił. Doskonale pamiętał jej słowa i tylko uśmiechnął się kiedy zdał sobie sprawę, jak bardzo pasują do sytuacji.
- Gdzieś pośród leśnej nocy dzieci tańczyły walca. –Zaczął cichutkim szeptem i ruszył do przodu. Mijał kolejnych, miotających się krzyczących i klnących żołnierzy, szukających czegoś, lub kogoś, tak rozpaczliwie, jakby od tego zależało ich życie.
- Ich śmiechy szeptały ręka w rękę tak, jak lubią to dzieci. –Śpiewał na tyle cicho by piosenka roznosiła się po najbliższym otoczeniu, lecz nie była słyszalne wśród jego dźwięków i krzyków ludzi. - Ich oczy, ciekawe czego szukały, kiedy ich białe ubranka powiewały z niepokojem. –Nikt go nie słyszał. Szedł spokojnie przed siebie niezauważony, gestykulując palcami w rytm melodii i bawiąc się w najlepsze. Cienie wydawały się specjalnie układać tak, by nie mógł wyjść na światło, a ludzie przebiegający kolo niego odwracali wzrok, jakby nie mogli spojrzeć w tamtą stronę.
- Ich piosenka zaczyna mieć sens, ale jeśli się w nią wsłuchasz. –Przystanął jeszcze na chwilę, by delektować się widokiem strwożonych ludzi. - Tańczcie, Tańczcie jak motylki, jak cienie odsłaniające się przed mymi oczami.
Nagle jeden z bojowników zatrzymał się gwałtownie, uciszając wszystkich dokoła. Wampir ucichł wraz z nimi przykleił się placami do najbliższej ściany, by pozostać bez ruchu.
-Słyszeliście to? –Zapytał łysy, wytatuowany punk, inicjator sytuacji.
-Co niby? –Zdziwił się któryś z pozostałych.
-Piosenkę! Ktoś śpiewał jakąś piosenkę!
Każdy z punków znajdujących się w korytarzu wytężył słuch. W powietrzu nie było nic porucz buczenia wentylacji.
-Odpierdala ci! –Ktoś nagle przerwał ciszę. –Weź się chłopie w garść bo wszyscy dostaniemy świra przez takie jazdy!
Wszyscy pozostali ludzie potraktowali te słowa, jak kojący okład na ból głowy, po czym wrócili do prowadzenia dalszych poszukiwań. Zostało im sporo miejsc do sprawdzenia. Łysy słuchał jeszcze przez chwile, po czym zrozumiał, że faktycznie, pewnie się przesłyszał. Pokiwał głową z pożałowaniem, jakby dla samego siebie, po czym dołączył do swojej grupy.
- Silne echo musiało wytłumaczyć to coś, co słyszałem. –Kontynuował wampir, jakby nigdy nic. Brakowało tylko, żeby radośnie zaczął sobie podskakiwać.
- Teraz słuchaj, jak las mówi owadami i ptactwem. Czy zapach piasku i bestii rozbudzi drzemiące w tobie zwierze? –No i zaczął. Już nawet nie starał się skradać. Niczym bohater „Deszczowej Piosenki”, tańczył sobie i pląsał w cieniu podśpiewując skoczną bajeczkę, pewny tego, że jego moc władania cieniem ukryje go na tyle, by nie został wypatrzony. Zastanawiał się przy tym, czy faktycznie, kiedy się ukaże, ludzie spanikują do tego stopnia, by trącić ludzkie odruchy i zmienić się w zwierzęta?
- To ogromna iluzja której nie możesz być pewien. Kiedy pomyślisz, że jesteś naprawdę sam, poczuj wbity w ciebie wzrok. –Wbił przenikliwe, czerwone spojrzenie w przypadkową ofiarę. Ta zatrzymała się niemal natychmiast i z przerażeniem, powoli i ostrożnie zaczęła się rozglądać. Zupełnie jakby poczuła ciężar tego wzroku.
-Ups… -Wampir przerwał pieśń, po czym ukrył głowę w ramionach, tak jak robią to zawstydzone dzieci. Ostrożnie, aczkolwiek krokiem skradającego się cyrkowego błazna oddalił się, by uniknąć wykrycia. Starczy tej zabawy, pomyślał po czym znalazł jakieś bezpieczne miejsce, w którym mógł przystanąć. Miał nadzieję, że w beztroskim tańcu nie oddalił się za bardzo od swojego celu. Najważniejszym teraz było go odnaleźć. Metalowym pazurem, w który zakuty był jego palec wskazujący prawej ręki, otworzył sobie ranę na lewej dłoni. Upuścił z niej kropelkę krwi. Ta po zetknięciu z ziemia wyparowała, jakby nagle osiągnęła temperaturę wrzenia.
Do uszu wampira zaczęły dochodzić wszystkie dźwięki z całej okolicy. Słyszał skrobanie uciekających w popłochu szczurów, szepty przerażonych bojowników, kapiącą wodę, buczący gdzieś na drugim końcu elektrowni generator awaryjnego zasilania, bicie serc ludzi przechodzących kolo niego oraz kilka samochodów zbliżających się z dużą prędkością w stronę kompleksu. Anton. Pomyślał. Wciągnął zatęchłe powietrze i zaczął sortować zapachy. Najbardziej wyczuwalny był smród wilgotnej korozji pokrywającej niemal całą konstrukcję budynków. Potem szambo gdzieś na tyłach parkingu. Smród zanieczyszczonej wody kapiącej z popękanych rur. Zapach brudnych, spoconych, nie mytych długi czas ludzkich ciał, krew swoich ofiar, szczurze odchody i… zapach Pauli. Jest! Uśmiechnął się w myślach i jak najszybciej, aczkolwiek tak, by pozostać w ukryciu, ruszył przed siebie.
Udało mu się niepostrzeżenie dostać pod same wrota prowadzące do reaktora. Pewnym było, że dziewczyna jest za nimi. A z nią ktoś jeszcze. Sądząc po zapachach potu mężczyzna. Wypachniony jakimiś tandetnymi. Pewnym dla wampira było, że tam nie dostanie się już tak łatwo. Kolo drzwi kręciło się czterech strażników. Nie umiał przenikać przez ściany. Wbrew obiegowym opiniom żaden krwiopijca tego nie potrafił. Chyba nie obejdzie się bez ofiar. Pomyślał i rozejrzał się do kola. Bojownicy uzbrojeni byli w karabiny szturmowe. Wbrew legendom o kołkach osikowych, srebrnych kulach, gazie czosnkowym, czy święconej wodzie, nie były to najlepsze sposoby na zabicie wampira. O ile czosnek, kolek osikowy, czy święcona woda raczej niezdarą egzaminu, to srebro jest tak samo śmiertelne jak kilka serii z AK, czego Malkavianin wlał uniknąć. Nie mógł tak po prostu stłuc czerwonych żarówek migających pod sufitem, bo ryzyko wykrycia było za duże. Umysł człowieka pewnego, że w okolicy jest wampir, potrafi wykrywać go znacznie lepiej niż nieświadoma jaźń. Poza tym zbyt gwałtowne ruchy w postaci zamaszystego rzutu sztyletem mogły zdjąć jego cienistą osłonne. Zastanawiał się, czy starczy mu krwi na wykonanie jeszcze jednej sztuczki. W prawdzie użył już raz potężnego Zobrazowania Śmierci, żeby pozbyć się chudego strażnika. Stracił też sporo sił, by za pomocą Pasji spotęgować strach dużego i doprowadzić go do histerii. Niby pożywił się nim i zaspokoił głód, ale czy to wystarczy? Popatrzył na różową szczoteczkę do zębów ukrytą w kieszeni jego skórzanej kurtki.
-Jak myślisz Edziu? –Wyszeptał. –Damy radę?
Odpowiedziała mu cisza.
-Nooo. Swój chłop. –Dokończył, po czym po raz kolejny zranił się w dłoń. Wiedział, że to ryzykowne, gdyż zbyt duża utrata krwi spowoduje głód i uwolnienie się mieszkającej w nim bestii, ale nie widział innego wyjścia. Trzy kolejne krople osocza wyparowały po zetknięciu z podłogą. Natłok myśli nawiedził jego umysł. Słyszał te należące do strażników, tak jakby były wypowiadane wprost do niego. „Gdzie ten cholerny, czarci syn mógł się schować”, „Boże błagam nie pozwól mi umrzeć!” „Zostawił nas tu. Tom zostawił nas tu na pewną śmierć! Skurwysyn”
Nie ładnie tak wrzucać na czyjąś matkę. Pomyślał wampir uśmiechając się do siebie.
„Pieprzone drapanie! To szczury! Nienawidzę ich!”
Bez namysłu wbił swój czerwony, przenikliwy wzrok w mężczyznę najbliżej niego. Miał fobię na szczury. Malkavianin skoncentrował dogasającą już telepatyczną moc na uciekających w ścianach gryzoniach, by zasygnalizować im swoją obecność. Te natychmiast wpadły w panikę i zaczęły uciekać gdzie popadnie. Sprawiło to, że z dziur w ścianach wylała się fala setek brązowych, wielkich jak stopa szczurów. Wywołała dokładnie taki efekt, jaki zaplanował wampir. Strażnicy, to klnąc, to wrzeszcząc zaczęli odskakiwać na boki. Ten cierpiący na fobię nawet wypuścił z rąk karabin. Wstrząs wywołany upadkiem sprawił, że stara, słabo zakonserwowana broń wypaliła. I o to właśnie chodziło. Nie było oczywiście możliwe, by tak wystrzelona seria trafiła akurat w koguty pod sufitem, ale kiedy Malkav strąci je za pomocą sztyletów, ludzie obwinią o to wystrzał i nawet nie zorientują się, że są w śmiertelnej pułapce. Niemal równo z wystrzałem, dwa sztylety o zielonkawym odcieniu poszybowały w kierunku źródeł światła. Zapadła ciemność.
-Kurwa mać imbecylu jeden! –Rozległ się wrzask w ciemności. -Widzisz co żeś narobił?!
-To nie moja wina. –Tłumaczył się pseudo winowajca. –Cholernie boję się szczurów.
-Zamorduje cię ty…
-Uspokójcie się! –Nakazał podniesiony, tubalny głos. Prawdopodobnie należał do największego z obecnych tu bojowników. Mam latarkę.
Snop światła padł n mężczyznę, który właśnie podniósł z ziemi karabin. Za jego plecami stał człekokształtny cień. Światło oświetlało tylko śnieżnobiałe dłonie zaciśnięte na rękojeściach dwóch zielonkawych sztyletów, tkwiących przy gardle ochroniarza.
-O kur… -Właściciel latarki zakrył dłonią usta.
-Co? –Zapytał przerażony podwładny. –Jest za mną prawda? –Zapytał łamiącym się głosem.
Zaraz po tych słowach korytarz wypełnił cichutki śpiew.
-Kiedyś kupię nóż. I powyrzynam wszystkich w koło. Kupię nóż… -Ostrza niemal w rytm muzyki prześliznęły się po gardle ofiary, otwierając je. Nikt już nie zauważył fontanny krwi, która towarzyszyła duszącemu się w konwulsjach biedakowi. Niemal natychmiast wszyscy pozostali otworzyli ogień. Serie z karabinów na ślepo przecinały całą szerokość holu. Malkolm dusili spust z największym zacięciem. Nigdy (nie licząc czasów wojny) nie miał do czynienia z wampirem, toteż bał się potwornie. Stał najbliżej drzwi. Nie maił pojęcia, że źródło jego histerii stoi pół kroku za jego plecami. Zabójca spojrzał na sztylety. Nie dostrzegł ich zielonkawego poblasku, gdyż było ciemno, a w ciemności widział wszystko w czerni i bieli. Był jednak świadomy, że zieleń tam jest i mówi do niego.
-Wbij. –Szeptała. –Zlituj się. Wbij. Ukój jego cierpienia.
Chyba nawet nie miał wyjścia. Malkolm stał na tyle blisko drzwi, by usłyszeć jak się otwierają., a to nie było Malkavianinowi na rękę. Mężczyzna poczuł, jak lodowata dłoń mocno zaciska mu się na ustach. Jego ciało sparaliżował potężny ból rozchodzący się falą od środka kręgosłupa. Nie był w stanie krzyczeć. Nawet gdyby dłoń nie blokowała mu ust, niewyobrażalny ból pozbawił go oddechu. Miał wrażenie, jakby ktoś oblał jego plecy ciepłą wodą. Po chwili dotarło do niego, że to jego własna krew… Pomimo potwornego hałasu wystrzałów i krzyków jego towarzyszy, mógł przysiądź, że słyszał trzask własnego kręgosłupa. Trwało to może kilka sekund zanim zbliżające się cienie ukoiły bul i ukołysały Malcolma do snu.
Wampir ostrożnie położył ciało na ziemię. Przerażeni bojownicy nawet nie dostrzegli tego, że jeden z karabinów ucichł. Zabójca uśmiechnął się triumfalnie, po czym odwrócił się w stronę drzwi.

***

Tom mocno ściskał dłoń siostry. Oboje biegli dobrze oświetlonym korytarzem wprost do reaktora, za którym czekało wyjście. Nie mógł rozwinąć pełnej prędkości, wiedząc za Paula nie nadąży, ale starał się, by biegła jak najszybciej. Dokładnie w przeciwną stronę biegli jego żołnierze. Cały czas ktoś go mijał. Tom jednak nie dostrzegał nikogo. Strach był zbyt silny. Kiedy już jakaś sylwetka naprzeciw dotarła do jego wzroku, nie potrafił powiedzieć nawet, jak ten człowiek wyglądał. Dla niego były to twarze bez twarzy. Szare i puste niczym nie zapełnione płótna. Korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Wydłużał się z każdym krokiem. Pomimo krzyków, przekleństw i rozkazów wydawanych sobie nawzajem przez członków jego gangu, Tom słyszał tylko coraz głośniejsze bicie swojego serca. Drzwi, które właśnie wyłoniły się na horyzoncie, miały dać mu choć pozory spokoju. Za nimi był reaktor.
Czy dzisiejszego wieczoru dołączy do Kingi? Pamiętał doskonale jej wiecznie uśmiechniętą twarz. Nigdy nie dała mu po sobie poznać jak bardzo odbijają się na niej trudy mieszkania w slumsach. Miała wiecznie roześmiane oczy. Niebieskie jak wiosenne niebo, którego tyle lat już nie widział. Przypominały mu, że ono jest gdzieś tam. Czeka pod czarną jak smoła powłoką nocy i kiedyś ktoś znajdzie sposób by na nowo je odsłonić. Pamiętał jej zapach. Jedyny cudowny zapach w śmierdzącym brudem i stęchlizną świecie. Pamiętał smak jej ust. Nie dało się go porównać z żadnym, nawet najgłębszym doznaniem, jakiego doświadczyli w życiu. A teraz jej nie było. Dlatego tak nie nawiedził Antona.
Ze zgrzytem przekroczyli zardzewiałe drzwi do reaktora. Tom chwycił Paule i wziął na ręce, by nie potknęła się na starych i niestabilnych schodach prowadzących w dół. Chłopak bał się nawet chwycić poręczy. Sądząc po wyżartych korozją dziurach i tak by tego nie wytrzymała. Rozległa się seria strzałów i krzyków. Oboje spojrzeli w prawo w kierunku wrót prowadzących z sektora B, gdzie dwa poziomy pod nimi panice nie było końca. Tom wiedział już co to znaczy. Oboje byli już zgubieni. Wiedział też, że musi obronić siostrę, którą wplątał egoistycznie w swoją prywatną wojnę. Przyspieszył kroku i wzrokiem pełnym nadziei popatrzył na przymocowaną do jego ciała skórzanym paskiem strzelbę. Mimo iż nie było ratunku, nadzieja nigdy nie umiera. Kiedy zbiegli na sam dół, drzwi sektora B uchyliły się. Serca Toma zamarło, ale nie miał zamiaru ani się zatrzymać, ani nawet pozwolić odpocząć wycieńczonym ramionom i kazać Pauli biedź samodzielnie. Nie było na to czasu. Zacisnął żeby i minął reaktor. Od bramy prowadzącej w zbawienne światło ultrafioletowe dzieliło go tylko kilka metrów. Musiał dać radę. Dla malej. Zacisnął zęby i mimo wycieńczenia przyśpieszył kroku. Wtem cienie klika metrów przed nim zaczęły tańczyć jakby gdzieś w pobliżu ktoś rozpalił ognisko. Tom zatrzymał się i pośpiesznie postawił Paule, po czym chwycił za broń. Faktycznie. Coś tu nie grało. Tuż nad cieniami święciła lampa, więc wcale nie powinno ich być. Nagle rozstąpiły się, a w świetle żarowski stał chudy mężczyzna o pociągłej, uśmiechniętej twarzy. Miał haczykowaty nos u którego nasady tkwiły głęboko osadzone, zielone oczy. Ich spojrzenie uspokajało. Czarne, zaczesane do tyłu włosy lśniły w słabym świetle żarówki. Tom znał tego człowieka. Znał go doskonale. Nawet gdyby w cieniu nie dostrzegł twarzy, to i tak nie miałby wątpliwości. Tylko on był na tyle dziwny, by nosić na sobie czerwoną zimową kurtkę i jasne sztruksowe spodnie.
-Miłosz! –Krzyknęła Paula i natychmiast ruszyła w stronę mężczyzny. Tom nie zdążył jej powstrzymać.
-Nie… -Wyksztusił tylko, kiedy siostra go mijała. Chłopak nie był w stanie wyksztusić z siebie nawet słowa. Stał bezradny nie podnosząc nawet broni. Okazało się, że ten śmieszny facet, który przybył do miasta kilka dni temu był wampirem. Zaraz, to nie możliwe. Przecież zabiłyby go lampy UV. Niestety Tom nie umiał sobie inaczej wytłumaczyć tego, co zaszło. Ten śmieszy facet, którego Anton zatrudnił do pilnowania swojej trzody, krwiopijcą? Ten sam, którego Paula pokochała jak brata?
Miłosz kucał teraz obejmując małą niemal tak mocno, jak ona jego.
-Do tej pory nie mam pojęcia –zaczął mężczyzna w czerwieni –jak mnie rozpoznajesz, kiedy nic nie mówię. Przecież mnie nie widzisz.
Paula uśmiechnęła się szczerząc zęby tak mocno jak tylko mogła. Aż piegowate policzki jej nabrzmiały.
-Tylko ty masz taki słodki zapach panie czerwony. –Miłosz uśmiechnął się. Odkąd powiedział jej jak wygląda, nazywał go panem czerwonym. Jego mina spoważniała z chwilą, kiedy uświadomił sobie, że słodki zapach o którym mówi mała to… krew.
Wstał. Na jego twarzy widać było wycieńczenie. Tom dostrzegł, że z jego dłoni kapie krew tworząc niewielką kałuże koło podeszwy buta. To co chłopak zobaczył nastąpiło w ułamku sekundy. Miał wrażenie, że było to zaledwie mrugnięcie powiek.
Nie było już Miłosza. A jeśli to nadal był on, to Tom go już nie rozpoznawał. Mężczyzna koło którego stała Paula odziany był w czarną skórzaną, rozsuniętą kurtkę, ukazującą tors. Chroniła go czarna koszulka z żółtą, okrągłą, uśmiechniętą buźką. Spodnie również zmieniły swoją barwę, tak by pasować do reszty ubioru. Dłonie zasłaniały rękawiczki bez palców. Włosy z zaczesanych do tyłu roztrzepały się na wszystkie strony i teraz przypominały nieco fryzurę komiksowego Wolverine’a. Rysy twarzy, gdyby się przyjrzeć, nie zmieniły się zupełnie. Lecz maskował je teraz biały puder zakrywający całe oblicze wampira. Teraz jeszcze bledsze niż reszta skóry. Usta miał pomalowane czarną szminką, a od kącików przedłużone w uśmiech, jak u mima z piekła rodem. Czerwone już oczy pomalowane zostały na czarno, a każde z nich przecięto krzyżującymi się, trzema liniami. Wyglądały, jakby ktoś je przekreślił.
-Boże… -Wyksztusił Tom.
-Dlaczego chcesz zabić Antona? –Zapytał wampir ze spokojem. Paulina zdawała się nie dostrzegać różnicy pomiędzy starym i nowym Miłoszem. Jej mina wyrażała złość małego dziecka, któremu właśnie zabrano ukochane zwierzątko.
-Chciałeś zabić tatusia?! –Wrzasnęła z wyrzutem.
Tom chyba nawet nie usłyszał. Pod wpływem hipnotyzujących, czerwonych oczu krwiopijcy, zaczęło do niego docierać co robi. Pojawiły się wyrzuty sumienia.
-On nie spocznie, dopóki nie uruchomi tej pieprzonej elektrowni! –Spojrzał na wampira z nadzieją w oczach. Przed chwilą był stworzeniem, którego Tom bal się panicznie, ale teraz kiedy dostrzegł w tych oczach coś… coś dobrego, miał nadzieje, że nieumarły go zrozumie. –Reaktor nie jest zabezpieczony, a nawet Anton nie ma takiej władzy i możliwości, żeby zgromadzić wystarczającą ilość ołowiu, który zatrzyma promieniowanie. Ludzie w slumsach giną, tylko dla tego, że nie stać ich na płacenie pieprzonych podatków i wyniesienie się stąd! Nie mogę na to pozwolić.
Wampir patrzył na zdeterminowaną twarz chłopaka. Wiedział, że podatki to jedyny sposób, by zapewnić miastu ochronę w postaci paladynów, coraz to nowych lamp UV i wzmocnień fortyfikacji. Anton nie ściągał ich ze slumsów, bo wiedział, że ludzie żyjący tam i tak nie byliby w stanie ich zapłacić, ale nie był organizacją charytatywną. Nie mógł im dąć za darmo lepszych domów i środków do życia. Malkavianin widział, że zaślepiony jakąś tragedią i obwiniający o nią ojca Tom tego nie rozumie.
-Stara elektrownia nie wytrzyma długo. –Zaczął Miłosz. -Jeśli ona padnie, wasze oświetlenie przestanie was chronić. Kiedy ono zgaśnie całe miasto będzie zgubione. Wampiry wpadną tu i zrobią z niego szwedzki stół. Ty staniesz się daniem głównym, bo jesteś młody i silny. –Tłumaczył wampir bez emocji, jakby czytał właśnie stronę z książki telefonicznej. –Twoi rodzice są już w podeszłym wieku, więc pewnie nie zostaną wyssani. Ale naturę wampirów z pustkowi, będą ich długo męczyć i torturować, dopóki nie umrą z wycieńczenia. Tak dla zabawy. Twoja siostra natomiast będzie na deser, bo jej krew jest najsłodsza. –Westchnął głęboko. –Niedługo opuszczam to miasto i nie mam zamiaru Ci w niczym przeszkadzać. –Oznajmił. –Przyszedłem tylko dopilnować, żeby Pauli nic się nie stało, choć teraz kiedy na ciebie patrzę wiem, że nie zrobiłbyś jej krzywdy.
Dziewczynka spojrzała ze złością na wampira i pociągnęła go za nogawki, żeby mieć pewność że na nią spożyj.
-Miłosz! Dlaczego mówisz takie brzydkie rzeczy?!
Malkavianin uśmiechnął się szczerze. Tak samo szczerze, jak uśmiechał się kiedy godzinami siedziała na płocie zagrody i opowiadała mu o tym jakie mama robi dobre obiady. Była jedyną osobą, która widziała go takim, jakim jest naprawdę. Kiedy któregoś wieczoru uśmiechał się słuchając jej, ta nagle przerwała i zapytała:
-Miłosz? Czemu ty zawsze jesteś smutny?
Od tamtej chwili wiedział, że ona umie widzieć tak samo wyraźnie jak on. Któregoś dnia w ogrodzie, podczas jednej z rodzinnych kolacji Anton rozprawiał o tym, że trzeba wzmocnić ochronę. Że nie można dopuścić, by żaden śmierdzący krwiopijca dostał się na teren miasta.
-Dlaczego? –Zapytała Paula.
-Bo wampiry są złe. Nie pragną niczego innego, tylko wypić z ciebie krew. Każdy chce tylko zrobić ci krzywdę. Dlatego tatuś cię przed nimi broni. –Tłumaczył wtedy Anton.
-Ale Miłosz taki nie jest. –Uśmiechnęła się mała. Zszokowani i przerażeni rodzice spojrzeli na stojącego w świetle lamp ultrafioletowych pasterza opartego o zagrodę. Gdyby wiedzieli wtedy, że prawdziwy „Miłosz” ukrywa się w zacienionej drewutni mamiąc umysły patrzących, iluzją siebie.
-Miłosz nie jest wampirem. –Anton odetchnął z ulgą.
Malkav pogłaskał Paule po głowie.
-Nie nazywam się Miłosz. Jestem Szakal.
Zdziwiona dziewczynka przechyliła głowę. Zastanowiła się chwilę. Wystarczyło, że usłyszała znów, ten prawdziwy, łagodny i szczery ton głosu swojego przyjaciela, by się uspokoiła.
-Dla mnie zawsze będziesz Miłoszem. Panem czerwonym. –Uśmiechnęła się szczerze.
Tom miał czas na przemyślenie słów Szakala. I dotarło do niego, że ten wampir faktycznie ma rację. Bez elektrowni zginą wszyscy. Przez nią zginęła Kinga, ale przez niego, jej śmierć może pójść na marne. Wiedział już, że musi wszystko wyjaśnić ojcu.
W głowie Pauli rozbrzmiał przyjacielski głos Szakala. Tak ciepły, szczery i uspokajający, jak zawsze kiedy opowiadał jej bajki o rycerzach i księżniczkach.
-Malutka nie ruszaj się stąd i nie krzycz choćby nie wiem co. Jestem tuż za tobą.
Tom podniósł głowę, by podziękować Szakalowi, ale tan właśnie go mijał. Ponownie pryzj postać Miłosza.
-Skoro wszystko jest już jasne, to ja i Edek będziemy lecieć, bo w godzinach szczytu to korki i się potem przez miasto nie przebijemy. –Spojrzał na Toma uśmiechając się szeroko. Wtem drzwi sektora B otworzyły się z hukiem i do środka wpadła dwójka mężczyzn w garniturach. Kiedy tylko dostrzegli, że w oddali ktoś jest, niemal na oślep każdy z nich wypalił po razie z potężnego Desert Eagle trzymanego w dłoniach. Kule utkwiły w ciele Miłosza, posyłając go na ziemię. Krew wylewała się z ran niczym woda z przebitego węża ogrodowego.
-Wstrzymać ogień idioci! Tam są moje dzieci! –Rozległ się przerażony głos Antona wbiegającego do pomieszczenia z reaktorem. Zaraz za nim wbiegł Stefan i reszta jego ludzi.
Tom podbiegł do martwego ciała Miłosza i klękną przed nim. Najpierw próbował zakrywać dłońmi rany wampira, tak jakby to mogło zatamować krwawienie. Kiedy zrozumiał, że nie jest w stanie nic zrobić, posłał dwóm dryblasom wściekłe spojrzenie.
-Co wyście kurwa zrobili!? To Miłosz! On był niewinny! Przyszedł uratować Paulę!
Paula odwróciła się patrząc swoim pustym wzrokiem w kierunku cienia niedaleko wrót wyjściowych. Szakal uśmiechnął się. Na szczęście zrozumiała. Ledwie wystarczyło mu krwi na jeszcze jedną iluzję zanim obudzi się w nim bestia. Miał tylko nadzieję, że nikt nie zobaczy zielonkawych sztyletów walających się niedaleko. Tych samych, którymi zbił kule lecące w stronę Toma. Więcej chyba w tym mieście nie zarobi. Czas było ruszać dalej. Spojrzał na różową szczoteczkę do zębów spoczywającą w jego kieszeni.
-Słuchaj Edek, ja wiem, że będziesz zły, ale muszę to sprawdzić, bo mnie to zamęczy. –Powiedział kierując się do sektora B.

***
Ania i Damian spacerowali sobie beztrosko ulicami Stycznia. Latarnie oświetlały ich zapewniając bezpieczeństwo. Dziewczyna była dumna że ma takiego chłopaka. Wiedziała, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Był duży i silny. Świetnie nadawał się na paladyna. Damian zaś dumny był z tego, że ma najpiękniejsze dziewczynce w całym mieście.
-Tak bardzo chciałbym zobaczyć księżyc. Myślisz, że jeszcze kiedyś niebo będzie normalne? –Zapytała patrząc na smoliste kłęby zasłaniające nieboskłon.
-Na pewno ktoś znajdzie sposób, żeby to stamtąd usunąć.
Dziewczyna poczuła nie przemożną chęć przytulenia się do ukochanego. Kidy chciała się przysunąć spostrzegła, że coś krępuje jej ruchy.
-Co się…
Do Damiana dotarło, że Ania została nieco z tyłu. Odwrócił się i dostrzegł, że jego przerażona dziewczyna uwięziona jest w ramionach tajemniczego osobnika. Zasłaniał jej twarz by nie krzyczała. Był ubrany na czarno, a twarz miał pomalowaną jak jakiś klaun z piekła rodem. Nogi chłopaka odmówiły posłuszeństwa i ugięły się pod naporem strachu. Stracił równowagę i padł na chodnik. Usta Szakala otworzyły się, ukazując ostre jak brzytwa kły.
-Jestem przerażającym wampirem. –Powiedział z nieco przesadzonym tonem, rodem ze starych filmów o hrabim Draculi. Żeby poprawić efekt, bez najmniejszego trudu podniósł kobietę nad głowę.
-Jestem głodny i pożywię się na niej albo na tobie! Wybieraj! –niemal wrzasnął nie zmieniając barwy głosu. W kroku Damiana zaczęła rosnąć mokra plama. Cofnął się kilka centymetrów, po czym wrzasnął:
-A bierz ją sobie! –Zerwał się jak szalony i ruszył do ucieczki.
Instynkt samozachowawczy jak u królika, pomyślał Szakal. Piosenka miała rację. Zapach bestii budzi w nich zwierze. Wampir odstawił kobietę na ziemię. Spojrzał jej głęboko w oczy. Twarz miał już wesołą i spokojną.
-Zostaw go. To jakiś drechol jest. –Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu. Ania rozejrzała się przerażona. Bała się nawet drgnąć pomimo iż nie było już nikogo w pobliżu. Kilkanaście metrów dalej w zacienionym miejscu pod murem miasta stał Szakal i wbijał triumfalne spojrzenie w szczoteczkę do zębów w jego kieszeni.
-Mówiłem, że piosenka nie kłamie? Widzisz? Miałem rację. Przegrałeś zakład. W Marcu ty stawiasz browar. –Zastanowił się chwilę. –Nie pamiętam jaki ta piosenka miała tytuł, a ty?
Odpowiedziała mu cisza.
-Za grosz z ciebie pożytku. -Powiedział, po czym przeskoczył przez mur.

http://www.youtube.com/watch?v=T-fEV2PwPjo


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mazurek dnia Czw 0:22, 19 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aleksandra Lejman
Amator filmu



Dołączył: 03 Mar 2009
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Koneck/ włocławek
Płeć: Księżniczka Mononoke

PostWysłany: Czw 0:10, 19 Mar 2009    Temat postu:
cóż.... nie jestem kimś kto byłby w stanie krytykować Twoją pracę.... mogę tylko stwierdzić, że mi się podobało....
ale ..... jak już skończe studia to zobaczysz Smile Smile Smile Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mazurek
Reżyser



Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silent Hill
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Czw 0:25, 19 Mar 2009    Temat postu:
Dziękuję, że przez to przebrnęłaś. Powiedzieć muszę, że po ponownym przeczytaniu znalazłem mnóstwo błędów, które już poprawiłem, by nie dać Wam satysfakcji płynącej ze zrycia mnie^^
Pamiętaj Olu nie trzeba być wybitnym znawcą jakiejś dziedziny by krytykować i wypowiadać swoje zdanie. Jeśli już nie krytykujesz, to napisz co myślisz o opowiadaniu. Tutaj uczymy się rośniesz formułować i wypowiadać nasze zdanie na dany temat^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
black_angel
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poland Center
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Sob 10:50, 21 Mar 2009    Temat postu:
No i nadszedł czas na mnie. Mimo poprawionych błędów będę musiał Cię zjechać, bo jak nie ja to kto...nikogo tu nie widzę więcej. Więc, żebyś za dobrze nie miał, więc tak:

Po pierwsze - cholernie długie to opowiadanie, aż musiałem sobie wydrukować coby oczu sobie nie popsuć od gapienia się w monitor,

Po drugie - piszesz; "Byku ogarnięty histerią i ogromną paniką..." a histeria i panika to jakby to samo. Lepiej by brzmiało chyba: ogarnęła go panika, która szybko przerodziła się w histerię...

następnie: "Dla niego były to twarze bez twarzy." - Jak wygląda twarz bez twarzy? Twarz bez wyrazu to może...

No i jeszcze ten Wolverine z Draculą...to już wcześniej miałem zwrócić Ci uwagę. Często w swoich opowiadaniach przywołujesz postacie z innych filmów bajek czy komiksów. Nie każdy musi znać te postacie, toteż dla nie których takie porównania mogą być nie zrozumiałe. Pisząc opowiadanie tworzysz przecież nowy świat, z nowymi postaciami.

To tyle uwag krytycznych...co do reszty to muszę powiedzieć, że no kochani...po prostu kochani...jakby to kochani..powiedzieć...(cytuje Macieja Sthura - to dla nie wtajemniczonych) że po prostu bardzo mi się podobało kurde no.
Naprawdę Mazurek pokazałeś klasę w tym opku, myślę że jesteś gotów do napisania jakiejś poważnej powieści, serio. Ale trzymaj się tych klimatów bo jesteś w tym dobry. Świetne, obrazowe i wyczerpujące opisy, podtrzymany klimat i...dobre zakończenie. I znów muszę powiedzieć: JESTEM NA TAK


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez black_angel dnia Sob 10:51, 21 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mazurek
Reżyser



Dołączył: 29 Lis 2008
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Silent Hill
Płeć: Golden Boy

PostWysłany: Sob 12:33, 21 Mar 2009    Temat postu:
No to tak. Dzięki, że przez to przebrnąłeś, bo naprawdę nie każdemu musi się chcieć czytać tę całą moją twórczość.

Jeśli chodzi o panikę i histerię, to zgadzam się z tym w stu procentach. Wymaga poprawy.

Długość opowiadania to nie błąd jak zasugerowałeś. Nie dało się tego opowiedzieć krócej.

Jeśli chodzi o porównywanie do innych postaci... Cóż, może masz racje, może napisałem to nie w tym kontekście. Jako narrator powinienem unikać takich sformułowań. Poprawie w wolnej chwili.

Twarzy bez twarzy, to myślę, że nia tek trudno sobie to wyobrazić, szczególnie że potem zobrazowałem to za pomocą niedokończonego płótna.

Poczułem się zryty i jurto ja i grupa czarnuchów wpadamy Ci na chatę i robimy z dupy jesień średniowiecza^^ A tak poważnie, to niezmiernie mi miło, ze opo przypadło Ci do gustu. Jak by nie patrzeć wampiry, mrok i horror to generalnie klimat w którym czuje się najlepiej, mam jednak niadzieje, że ktoś jeszcze zamieści tu swoje opowiadanie^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
izucha ropucha
Znawca kina



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: toronto
Płeć: Księżniczka Mononoke

PostWysłany: Sob 13:12, 21 Mar 2009    Temat postu:
tak przeczytam i skomentuje dzisiejszego wieczora bo i tak metodologii nieopgarne jestem cepem i tak juz zostanie Smile sie siakos wezme wieczorem Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kaf.fora.pl Strona Główna -> Papier toaletowy, czyli o tym jak można się rozwijać. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 4 z 9

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group Boyz theme by Zarron Media 2003



Regulamin